Jest to przedruk z portalu DoRzeczy.pl.
Od chwili kiedy to poseł Konfederacji Grzegorz Braun wyrwał mikrofon z mównicy podczas wykładu Jana Grabowskiego w Niemieckim Instytucie Historycznym minęły dwa tygodnie.
Zdecydowana większość konserwatywnych komentatorów (o lewicowych nie piszę, bo oni po prostu wspierają tezy Grabowskiego) potępiła zachowanie polskiego polityka. Prawicowi publicyści mimo, że z tezami Grabowskiego się nie zgadzają, więcej, mimo, że uważają je za kłamliwe, oszczercze i propagandowe, samo postępowanie posła odrzucają. Krytycy Brauna twierdzą, że swoją akcją wywołał skutek odwrotny od oczekiwanego. Czy maja rację? A może w tym konkretnym przypadku Brauna można usprawiedliwić?
Na początek wymienię kilka najważniejszych zarzutów jakie można postawić posłowi.
Krytycy mają głos
Po pierwsze, Braun przyciągnął dodatkową uwagę do wypowiedzi oszczercy, które inaczej przemknęłyby, jak wiele pozostałych, bez echa. Dał się zatem Braun użyć jako narzędzie zaplanowanego z góry skandalu. Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie świadomie zorganizował prowokację a Braun dał się w niej wykorzystać. Instytut zebrał proch i przygotował lont, Braun wskrzesił konieczną iskrę. Tym samym oszczercze tezy Grabowskiego – Polacy są sprawcami Holocaustu – przebiły się jeszcze bardziej do opinii publicznej.
Po drugie, chcąc nie chcąc, Braun stał się instrumentem rozpowszechniania opowieści o prześladowaniach niezależnych badaczy w Polsce. Zgodnie z nią broniących prawdy o winach Polaków „niezależnych” naukowców czekają w Polsce agresja i represje. Wyrywając mikrofon Braun dodatkowo ten przekaz wzmocnił: oto ofiarą okazuje się propagandysta i kłamca Grabowski, a nie jego polscy słuchacze, którzy są systematycznie oczerniani. W ten sposób Grabowski osiągnął dokładnie to co chciał: w świat poszedł obraz agresywnych Polaków, którzy napadają na Bogu ducha winnych historyków.
Że o to chodziło i że Grabowskiemu prowokacja się udała mogłaby świadczyć reakcja żydowskiego instytutu Yad Vashem. Oto co na ten temat pisała „Gazeta Wyborcza”, która pełni funkcję rzecznika holocaustianizmu w Polsce. „Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem wydał oświadczenie w związku z napaścią posła Grzegorza Brauna na prof. Jana Grabowskiego w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie.
Dani Dayan, przewodniczący Yad Vashem, odniósł się do zachowania posła Grzegorza Brauna, który we wtorek przerwał wykład prof. Jana Grabowskiego pt. „Polski (narastający) problem z historią Holocaustu”. (…) “Ten incydent reprezentuje nowe dno w próbach stłumienia dyskusji na temat współudziału Polaków w prześladowaniu i mordowaniu ich żydowskich sąsiadów podczas Holokaustu. Ten akt wandalizmu jest czymś więcej niż ohydnym atakiem na międzynarodowej sławy uczonego. To atak na wolność akademicką, zapis historyczny i pamięć o Holokauście” – skomentował przewodniczący Yad Vashem”. Widać jak protest Brauna został zinterpretowany przez izraelską instytucję: ohydny atak na międzynarodowej sławy uczonego, na wolność akademicką i pamięć o Holocauście. Gest polskiego Brauna uwiarygadnia ten żydowski przekaz. Że jest on obłudny i kłamliwy nie ma znaczenia.
Punkt trzeci: postępując w ten sposób Braun w istocie działał z pobudek egoistycznych, bo na całej awanturze zyskał rozgłos on sam.
Braun się broni
Krytycy Brauna mają na pewno swoje racje, ale czy faktycznie poseł nie ma nic na swoją obronę? On sam swoje zachowanie – wyrwał mikrofon i rozbił o mównicę – uznał za formę „przywracania porządku” i „interwencję poselską”.
W rozmowie z Marcinem Rolą w Realu24 tłumaczył się następująco: „Wróciłem z Bratysławy i zdążyłem jeszcze na imprezę w Niemieckim Instytucie Historycznym. Założę się, że większość z państwa nie miała pojęcia, że w ogóle taki Instytut działa w Warszawie. (…) Otóż pod szyldem tego Instytutu zostało rozpropagowane zaproszenie na wykład – tak to zostało nazwane, profesora, również w cudzysłowie, no bo to ani wykład, tylko po prostu seans nienawiści, ani profesor w sensie akademickim, tylko propagandysta, szarlatan” – mówił Braun.
I dodawał: „Tak jak Gross w swoim czasie był nazywany historykiem światowej sławy, tak teraz Grabowski przejął tę pałę do okładania Polaków. Pałę antypolonizmu, pałę oskarżeń o, już nawet nie współudział, już nawet nie współsprawstwo, tylko po prostu tak soczyście sprawstwo zagłady Żydów w Polsce”. Na koniec zaś podsumował: „– O co tutaj idzie gra? O co się toczy sprawa? O to, czy nasze dzieci, wnuki, jeśli się ich dochowamy, czego każdemu życzę, czy będą chodzić po świecie jako prawnuki, praprawnuki morderców i rabusiów. O to chodzi (…). Nie chodzi o nasze dziś dobre samopoczucie, tylko chodzi o to, czy nasze dzieci będą miały to przylepione do czoła przez takich łajdaków”.
Zasady holocaustianizmu
Co do oceny tak samego Grabowskiego jak i głoszonych przez niego tez nie sposób odmówić Braunowi racji. Stał się faktycznie Grabowski, wraz z innymi działaczami i aktywistami, wyznającymi specyficzną odmianę rasizmu, takimi Jan Tomasz Gross czy Barbara Engelking, głównymi propagandystami holocaustiańskiego spojrzenia na świat. W wydanej w 2016 roku książce „Krew na naszych rękach?” starałem się precyzyjnie opisać to nowe wyznanie, które powszechnie niemal zostało przyjęte w Stanach Zjednoczonych i wielu państwach Zachodu. Książkę zacząłem od przytoczenia i analizy słów Jamesa Comeya, szefa FBI, z kwietnia 2015 roku.
„Po pierwsze zawierały one charakterystyczne wyznanie wiary w jedyność i doniosłość Holocaustu: „Holocaust jest najbardziej znaczącym wydarzeniem w dziejach ludzkości”. Po drugie przekonanie, że żadna inna zbrodnia w dziejach nie była z nim porównywalna: „był najbardziej przerażającym w historii przykładem bestialstwa”. Po trzecie, w ścisłym tego słowa znaczeniu, jego sakralność, transcendencję wręcz: Holocaustu „po prostu nie da się opisać słowami”. I wreszcie ostatni element charakterystyczny – powszechność udziału w zbrodni, obciążającą całą ludzkość: „Dobrzy ludzie pomogli w wymordowaniu milionów. […] W swoim mniemaniu mordercy oraz ich wspólnicy z Niemiec, Polski, Węgier i bardzo wielu innych miejsc nie dopuszczali się niczego złego. […] Tak właśnie czynią ludzie i to powinno naprawdę nas przerażać”. Mordercy są tu kategorią ponadnarodową, rekrutują się z Niemiec, Polski, Węgier i „bardzo wielu innych miejsc”, czyli całego świata.
Cóż, czasy, kiedy Polacy mogli żyć w naiwnym przekonaniu, że są postrzegani jako współofiary wojny, dawno się skończyły. Sakralizacja Holocaustu sprawiła, że dokonał się nowy podział ról. Może jeszcze nie wszyscy mówią o tym tak wprost jak szef FBI, jednak co do zasady, jego wystąpienie wyraża powszechną świadomość amerykańskich, a także zachodnioeuropejskich elit. Holocaust to już nie zwykłe zdarzenie z historii, a cierpienia żydowskie to nie to samo co męczarnie innych ludów”.
Konieczny atak na polską pamięć
Jak widać to co robi Grabowski et consortes jest po prostu propagowaniem religii Holocaustu i jej czterech zasad opisanych w „Krwi na naszych rękach?”. Wskazałem też, że najgorszą i najbardziej moralnie dwuznaczną częścią tego nowego wyznania jest swego rodzaju rasizm: tym, co interesuje tych wszystkich tak zwanych badaczy nie jest w ogóle ludzkie cierpienie, ale cierpienie żydowskie, które w ich oczach staje się nieporównywane, nieproporcjonalne, lepsze i bardziej czyste niż cierpienie innych ludzi. Ten ekskluzywizm musi mieć dramatyczne skutki dla Polski – pisałem.
„Jeśli naszkicowany przeze mnie obraz jest choćby w części prawdziwy, a obawiam się, że jest, rzucać to powinno całkiem nowe światło na tak często występujące napięcie w stosunkach polsko-żydowskich. Polacy znaleźli się w wyjątkowo trudnym położeniu. Po pierwsze musi ich dotykać powszechne dążenie do obwiniania chrześcijaństwa. Polskość i katolicyzm są tak mocno związane, tak sobie bliskie, tak głęboko wzajemnie spokrewnione, że nie sposób wręcz wyobrazić sobie, co miałoby się stać z polskością, gdyby się okazało, że duchowa podstawa, źródło życia, korzeń, na którym państwo i naród przez lata i wieki się opierały, był wewnętrznie zepsuty i chory. Postawienie chrześcijaństwa w stan oskarżenia, uznanie, że w samym swym źródle było skażone i pełne nienawiści, musi się odbić na wartości polskiego idiomu. Uderzając w Kościół i jego moralny autorytet, podcina się korzeń, z którego wyrosła polska kultura, specyficzna polska cywilizacja.
Po drugie zaś Polakom najtrudniej dostosować się do nowego, holocaustiańskiego paradygmatu. Zbyt boli ich wciąż pamięć własnych zmarłych. Zbyt żywa jest pamięć rodzinna i społeczna o polskich ofiarach. W innych państwach Zachodu pamięć o Holocauście szybko i łatwo, przynajmniej od lat 60. i 70., wyparła wspomnienia o zabitych członkach własnych narodów. W oczywisty sposób skala cierpienia żydowskiego była nieporównywalnie większa niż Holendrów, Francuzów czy Amerykanów. Jednak w przypadku Polaków proporcje były już inne. Gdyby Polacy mieli zaakceptować przekaz powszechnie obecny w USA, wyszłoby na to, że godzą się z opinią, iż śmierć setek tysięcy, milionów ich rodaków była w jakimś stopniu gorsza i mniej wartościowa niż śmierć żydowska”.
Najkrócej: holocaustianizm pociąga za sobą odrzucenie polskiej pamięci i domaga się całkowitej rekonstrukcji naszej tożsamości narodowej. To, czym Polacy się chlubią i co wynoszą na piedestał ma zostać pohańbione i zniszczone. Dokładnie to zresztą robił w czasie swojego wystąpienia Grabowski, co stało się bezpośrednim powodem reakcji Brauna. Cytuję opis ostatnich słów Grabowskiego za portalem dorzeczy.pl.
„Według prof. Grabowskiego w ustawie o IPN “przewidziano karę do trzech lat więzienia dla historyków, mających na historię Zagłady nieco odmienne poglądy od tego, co władza uważała za słuszne”. – Była to jedna z najbardziej haniebnych ustaw ostatnich lat. A było ich sporo. Tu wypada postawić pytanie – na 460 posłów zasiadających w Sejmie, ilu zdecydowało się zagłosować przeciwko temu prawnemu skandalowi? Czterech – mówi Grabowski. – To samo dotyczyło podziękowań dla prawdziwych patriotów, morderców Żydów z NSZ, z Brygady Świętokrzyskiej. To samo uznanie dla Żołnierzy Wyklętych ze szczególnym wskazaniem Józefa Kurasia “Ognia” – powiedział Grabowski”. Zrównanie polskiego patriotyzmu z mordowaniem Żydów i naplucie na pamięć o żołnierzach wyklętych, a wszystko to w Niemieckim Instytucie Historycznym – czy to nie wystarczy, by usprawiedliwić protest Brauna?
Powtarzam: Grabowski jest jedynie propagandową tubą holocaustianistów i to, że będą oni dążyć do dekonstrukcji polskiej pamięci wynika z czterech zasad, jakie przedstawiłem w „Krwi na naszych rękach?” Nie ma to nic wspólnego z debatą i racjonalną dyskusją. Przypominają oni do złudzenia postępowanie członków sekty: przyjęte a priori dogmaty wtłacza się wszystkim wokół, a sprzeciw traktowany jest jak akt zdrady. Przy czym sekta ta dysponuje na tyle potężnymi środkami politycznymi i finansowymi, że może propagować swoje wyznanie tłumiąc opór i wątpliwości.
Agresja czy happening
Pozostaje kluczowe pytanie o to, jak w takiej sytuacji reagować. Co robić w Polsce, kiedy rzecz nie dotyczy już tylko uniwersalnej opowieści o jedynych i najbardziej czystych ofiarach, ale gdy uznanie dla tej opowieści pociąga za sobą zgodę na atak na polskich bohaterów. Co robić na ziemi, gdzie ginęli nasi przodkowie? Czy znosić spokojnie panoszenie się delatorów?
Dlatego, sądzę, na zarzuty przeciw akcji Brauna można znaleźć racjonalne odpowiedzi. Nie jest choćby prawdą, że gdyby nie reakcja posła wykład Grabowskiego przeszedłby bez echa. Być może stałoby się tak gdyby doszło do niego na jakimś zamkniętym seminarium, ale w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie? Nie mam wątpliwości, że miejsce zostało wybrane celowo, żeby profanacja polskiej pamięci bolała jak najbardziej. Z tego punktu widzenia czy Braun by rozbił mikrofon czy nie Grabowski i tak mógłby się chwalić, że jego tezy wspierają poważne instytucje naukowe. Wystąpienie ukazałoby się zapewne w odpowiednich mediach i byłoby dowodem, że oszczerstwa można głosić całkiem bezkarnie. Byłoby zachętą dla innych podobnych badaczy. Przerwanie wykładu odbiera twierdzeniom Grabowskiego pozór naukowości i sprawia, że zaczynają przypominać to, czym są w istocie, wiecowymi krzykami aktywisty-oszczercy.
Ważniejszy jest zarzut inny: rozbijając mikrofon Braun wystąpił w roli agresora. Nic dziwnego, że na tym próbował skupić uwagę pan Dayan z Yad Vashem. Ale nawet w tym przypadku Braun może powiedzieć, że nie atakował Grabowskiego fizycznie (chociaż ten drugi oczywiście próbował opowiadać, że niewiele brakowało a dostałby mikrofonem po głowie) lecz zniszczył sprzęt do komunikacji. Pan Dayan i podobni mu strażnicy ideologii i tak będą atakować. Ich celem jest dekonstrukcja polskiej pamięci, więc tak długo, jak Polska publicznie się nie ukorzy i nie ulegnie presji nie ma co liczyć na zmiłowanie. A zatem czy Braun by siedział w spokoju i jedynie próbował dyskutować czy też zachował się tak jak się zachował efekt byłby podobny: każda polemikę z Grabowskim traktowano by jak formę agresji.
Być może jednak lepiej byłoby znaleźć inną formę czynnego sprzeciwu? Nie wiem. Z jednej strony wiadomo, że wszystko zależy od tego jak protest przedstawią media. Ogół liberalnych w przypadku każdego protestu w obronie polskości i tak będzie mówił o przemocy i brutalności; te same media, jeśli chodzi o atak na symbole narodowe czy religijne będą przedstawiać go jako happening czy wyraz dozwolonego sprzeciwu. Kiedy Braun rozbija mikrofon jest agresorem, kiedy niewydarzony radykał podcina gardło manekinowi reprezentującemu arcybiskupa Jędraszewskiego jest artystą. W imię obrony wolności akademickiej Yad Vashem atakuje Brauna za gest sprzeciwu wobec tez Grabowskiego i jednocześnie popiera prześladowanie Davida Irvinga. Dlatego, z drugiej strony, może taka forma sprzeciwu miała sens? Może była swego rodzaju non possumus, z którym utożsamia się ogół Polaków, nawet jeśli ich głos w wielkim mediach nie jest słyszalny?
Jedno Braun osiągnął: zwrócił uwagę na bezkarność i hucpę Grabowskiego i goszczącego go Instytutu. Bardziej przypominało to staropolski zajazd niż współczesny performance, ale to już rzecz gustu.
Zarzut trzeci – poseł grał na siebie i szukał popularności – odnosi się zaś w ogóle do każdej formy działalności publicznej. Łatwo go postawić ale niewiele z niego wynika.
Kto znajdzie skuteczną metodę?
Pytam jeszcze raz: czy Braun kierował się słusznymi motywami? Tak. Czy jego działanie przyniosło jednak odpowiedni skutek? Nie ma dobrej odpowiedzi. Grabowski dalej będzie opowiadał o polskich mordercach. Liberalne media dalej będą go bronić i nazywać naukowcem. Ale być może Niemiecki Instytut Historyczny drugi raz nie zorganizuje podobnej prowokacji? Być może ktoś bardziej roztropny po, powiedzmy, stronie żydowskiej, uzna, że sprawa zaszła za daleko? Nie wiem. Cały problem polega na tym, że w starciu z propagandystami pokroju Grabowskiego trudno być skutecznym. Do przeciwstawienia się im nie ma środków prawnych i nie ma woli politycznej ze strony państwa. Do tej pory żadne powszechnie uznane metody się nie sprawdziły. Ani przekonywanie, ani tłumaczenie, ani dialog. Więc kto wie, może po prostu innej metody niż ta, którą posłużył się Braun, zwyczajnie nie było? Może udało mu się przynajmniej częściowo obłożyć Grabowskiego infamią, jaka należy się ludziom jego pokroju? Oczywiście, Braun nie reprezentuje państwa, ale jest posłem, osobą publiczną i tak wyrazisty protest ma swoją rangę.
Wspomniana przez Grabowskiego ustawa o IPN poległa. Polski rząd sroży się czasem głośno i zapowiada podjęcie działań przeciw holocaustianistom, ale z powodów, nazwijmy to geopolitycznych, konkretnych środków nie podejmuje. Zdaje sobie sprawę z realnego układu sił globalnych i z wpływu, jaki środowiska żydowskie mają w Stanach Zjednoczonych. Ameryka jest dla obecnego rządu najważniejszym i bezdyskusyjnym partnerem, jak zatem walczyć z propagandą holocaustianistów w Polsce, jeśli stoją za nimi silne amerykańskie instytucje?
Gdybym zatem miał odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej oburzyło mnie wystąpienie Grabowskiego czy protest Brauna, to powiedziałbym, że zdecydowanie to pierwsze. Jeśli ktoś sądzi inaczej niech pokaże jaka metoda działania wobec oszczerców i ich potężnych mocodawców byłaby bardziej skuteczna.
Źródło: DoRzeczy.pl