Ku przestrodze moim chińskim przyjaciołom!
Istnieje zarówno „ruch LGBT”, zrzeszający homoaktywistów, jak i ideologia, którą wyznają. Podobnie jak istnieją feministki i ideologia feministyczna, marksiści i marksizm, faszyści i faszyzm itd.
I. „Ludzie” czy „ideologia”?
„LGBT to ludzie, a nie ideologia!”, „mówiąc o ideologii LGBT odczłowiecza się osoby nieheteronormatywne!”, „nie jestem ideologią!” – wykrzykują aktywiści walczący z rzekomą „opresją” dotykającą homoseksualistów. Wszystko w reakcji na wypowiedzi prawicowych polityków i publicystów, mających jakoby „dehumanizować” gejów, zwracając uwagę na społeczne zagrożenia związane z inwazją homoideologii. A ponieważ mamy czerwiec (uznawany w tęczowych środowiskach za „miesiąc dumy gejowskiej”), który w tym roku nakłada się dodatkowo na szczytowy okres kampanii wyborczej, toteż zbiorowe emocje sięgnęły zenitu. Wedle lewicowej narracji mówienie o „ideologii LGBT” ma być samo w sobie dowodem homofobii – podobnie jak podpisanie przez ubiegającego się o prezydencką reelekcję Andrzeja Dudę Karty Rodziny, w której ujęty został zakaz propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych oraz podkreślono prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wszystko to ma na celu wmówienie nam, że coś takiego, jak „ideologia LGBT” nie istnieje, że to tylko wymysł prawicowych nienawistników, „wyssany z homofobicznego palca” – jak barwnie ujęła to w swym oświadczeniu Kampania Przeciw Homofobii.
A zatem: czy LGBT to „ludzie”, czy „ideologia”? Odpowiedź brzmi: i jedno, i drugie. Przeciwstawienie sobie tych dwóch elementów to klasyczny fałszywy dylemat. To, że ową rzekomą sprzeczność udało się tak skutecznie wylansować i zaczadzić nią wiele umysłów, świadczy o sile oddziaływania lewackiej propagandy (oraz, co tu dużo mówić, o zaniku krytycznego myślenia u tych, którzy dali się zaintoksykować tą narracją). Istnieje zarówno „ruch LGBT”, zrzeszający homoaktywistów, jak i ideologia, którą wyznają. Podobnie jak istnieją feministki i ideologia feministyczna, marksiści i marksizm, faszyści i faszyzm itd. Czy mówiąc o ideologii marksistowskiej „dehumanizuje się” marksistów? Czy którykolwiek z nich powie: „jestem marksistą, a nie ideologią”? Raczej nie; pamiętamy jeszcze czasy, gdy sami marksiści z ogniem w oczach próbowali nawrócić resztę świata na swe idee, niektórym zresztą nie przeszło do tej pory, a nawet doczekali się narybku w kolejnych pokoleniach. Tak samo jest z aktywistami LGBT i wyznawanym przez nich – nazwijmy to – „elgiebetyzmem”.
II. Ideologia „elgiebetyzmu”
Samo pojęcie ideologii jest wykwitem oświecenia i na przestrzeni wieków zmieniało swe znaczenie (pierwotnie oznaczało po prostu „naukę o ideach”). Do dziś zresztą termin ten nie został w pełni doprecyzowany. Generalnie jednak przyjmuje się, iż jest to zbiór poglądów dominujących w danej grupie i wyrażających jej subiektywnie pojmowane zbiorowe interesy – górujące nad partykularnymi interesami jednostek. Przekłada się to na aktywność społeczną, mającą na celu urzeczywistnienie tychże interesów. I znów, trzymając się poprzedniego przykładu: wspomniani marksiści uznawali za niedopuszczalny współczesny im model własności środków produkcji jako prowadzący do wyzysku „klas pracujących” i dążyli do jego obalenia oraz ustanowienia „dyktatury proletariatu”.
Jeżeli spojrzymy przez ten pryzmat na hasła głoszone przez ruch LGBT oraz na jego działalność, to jasnym się staje, że spełniają one wszystkie warunki, by uznać je za ideologię i to ewidentnie postmarksistowskiej proweniencji. Mamy tutaj zarówno zbiorowo przyjmowane poglądy („osoby nieheteronormatywne” są dyskryminowane przez system społeczny i prawny, dlatego należy walczyć o ich emancypację i równouprawnienie), jak i społeczną oraz polityczną aktywność prowadzącą do osiągnięcia stawianych sobie celów (organizacje LGBT działające w przestrzeni publicznej, lobbying na rzecz swoich postulatów typu małżeństwa homoseksualne, homoadopcje itp.). Krótko mówiąc, „elgiebetyzm” jest ideologią i basta.
Jest jeszcze jeden element. Otóż wspólną cechą rozmaitych ideologii jest uzurpacja – roszczenie sobie praw do reprezentowania szerszej grupy, niż ma to miejsce w rzeczywistości. Tak komuniści uzurpowali sobie prawo do reprezentowania robotników, faszyści – całego narodu, feministki – wszystkich kobiet. Podobnie z ruchem LGBT – rości sobie monopol na reprezentowanie ogółu osób nieheteroseksualnych, podczas gdy w rzeczywistości aktywiści LGBT reprezentują jedynie samych siebie i własne interesy. Wymownie świadczy o tym nagonka rozpętywana za każdym razem, gdy jakikolwiek homoseksualista odważy się zanegować ich samozwańczą, przywódczą rolę jako „awangardy społeczności nieheteronormatywnej”.
To dlatego „elgiebetystom” tak bardzo zależy, by ukryć ewidentnie ideologiczny charakter swej działalności i przekonać wszystkich (a przynajmniej zmusić do milczenia szantażem „homofobii”), że ideologia LGBT nie istnieje. Kłania się tu stara, bolszewicka szkoła kamuflażu. Jawne przyznanie się do swych celów i metod, jakimi mają być wprowadzane, byłoby przeciwskuteczne, odstraszałoby normalnych ludzi (tak hetero, jak i homo), których poparcia aktywiści LGBT chwilowo potrzebują. Znacznie łatwiej jest manipulować opinią publiczną, prezentując się jako „apolityczny” ruch ofiar poszkodowanych przez „opresyjny, patriarchalny i heteronormatywny” system, walczących jedynie o „równe prawa”. To budzi sympatię i empatyczne odruchy współczucia, a ponadto pomaga oswoić resztę społeczeństwa z „odmiennością” i skłonić metodą drobnych kroków do pełnej akceptacji kolejnych postulatów. Dlatego też otwarte nazwanie rzeczy po imieniu wywołało taką wściekłość homoaktywistów – burzyło ich starannie opracowany kamuflaż, zakłócało aktualną „mądrość etapu”. W porę uwrażliwione społeczeństwo może bowiem pokrzyżować im plany, którymi na dzień dzisiejszy są: homomałżeństwa z prawem do adopcji dzieci, systemowe wkroczenie do szkół z indoktrynacyjną homoedukacją, mającą odpowiednio ukształtować kolejne pokolenie oraz zaprowadzenie totalnej cenzury w duchu politycznej poprawności wytłumiającej w przestrzeni publicznej wszelką krytykę LGBT oraz towarzyszącej ideologii (gdy przyjdzie już pora na jej pełne ujawnienie).
III. Tęczowa supremacja
Przed niespełna rokiem, w sierpniu 2019 r. opublikowałem na tych łamach artykuł pt. „Cele i strategia ruchów LGBT” („WG” nr 31, 02–08 sierpnia 2019). Dzisiaj mógłbym w zasadzie przedrukować w całości ten tekst, nie zmieniając ani jednej litery. Cytowałem w nim „gejowski manifest” Michaela Swifta pt. „Gay Revolutionary” z 1987 r. oraz strategiczne wskazówki zawarte w książce Marshalla Kirka i Huntera Madsena pt. „Po bitwie. Jak Ameryka przezwycięży swój strach i nienawiść do gejów w latach 90.” z 1989 r. Tam cała ideologia LGBT została wyłożona bez ogródek i, jak widać na przykładzie Zachodu, w pełni wcielona w życie. U Swifta jest mowa m.in. o seksualizacji dzieci, destrukcji tradycyjnej rodziny, religii, homocenzurze i finalnie dominacji w życiu publicznym. Z kolei Kirk i Madsen podają receptę na sukces, składającą się z sześciu punktów: 1) jak najczęstsze mówienie o homoseksualistach w pozytywnym kontekście; 2) przedstawianie osób LGBT jako ofiar opresywnej większości; 3) prowadzenie kampanii pod hasłem walki z dyskryminacją przy jednoczesnym unikaniu pokazywania samych praktyk homoseksualnych; 4) zawładnięcie popkulturą (filmy, seriale, książki), mającą prezentować homoseksualistów w korzystnym świetle; 5) stygmatyzowanie przeciwników jako nienawistników i homofobów; 6) uzyskanie wszechstronnego finansowania ze strony organizacji pozarządowych, biznesu i instytucji publicznych.
Wszystko powyższe ma uruchomić totalną przemianę kulturową, której efektem będzie tęczowa supremacja. Nie dajmy się nabrać – nie chodzi o żadną walkę z dyskryminacją i równouprawnienie. To jedynie etap przejściowy. Celem jest całkowite przeoranie i zniszczenie społeczeństw, ostateczne pogrzebanie zachodniej cywilizacji oraz osiągnięcie na jej gruzach dominującej pozycji. Jak napisał w swym manifeście Michael Swift: „Drżyjcie, heteroświnie, kiedy staniemy przed wami bez naszych masek”.
Napisał Piotr Lewandowski